Wiersz poświęcony zmarłym tragicznie górnikom
rzucono nas na pożarcie nocy bez żadnych szans przetrwania, napięcie czuło się wokół jak czyjąś obecność, ale nikt nie narzekał; za daleko zabrnęliśmy już w życiu.
każdy przyzwyczaił się do niebezpieczeństwa jak do powszedniego chleba, co najlepiej smakował w ciszy, popijany zimną kawą, czy wodą. strachu nie czuł już nikt i nawet groźne pomruki matki natury nie robiły wrażenia. gdy przez chwilę zaszalała, padało tylko pytanie: wszyscy cali? a później każdy robił swoje.
zmieniało się otoczenie – bo przecież byliśmy parę metrów dalej, – albo warunki, które często zaskakiwały. czasem naprężenia były tak duże , że kawałki skały odskakiwały jak pociski, nieraz dotkliwie raniąc i aby nie oberwać trzeba było chować się za obudową. za kombajnem chodziliśmy, jak piechota za czołgiem i tak dzień w dzień na pierwszej linii.
nawet , gdy byłeś blady ze zmęczenia, nikt nie rozpoznał, bo już po pierwszej godzinie każdy mokry od potu i brudny do tego stopnia, że najczarniejszy afrykańczyk wziąłby cię za brata. w ciemności świeciły tylko białka oczu bo nikt nie otwierał ust bez potrzeby, aby go inni nie wzięli za wilkołaka.
jak krety zarażeni podziemiem, aż do umiłowania czarnego złota, które przyszło nam darować ludziom, jak brudne miłością serca.
Czesław Szymon górnik, były sztygar w KWK „Ziemowit” Tychy 21.12.2009 |